środa, 9 marca 2016

Ostatnie buble kosmetyczne

kosmetyki które mnie rozczarowały, golden rose, kallos
Ostatnio pojawili się ulubieńcy lutego, więc czas teraz na ostatnie rozczarowania. Mimo, że coraz rzadziej na buble trafiam, dzięki wcześniejszemu rozpoznaniu w Internecie, to i tak parę się znalazło. Zapraszam do lektury.
1. Szampon witaminowy marki Kallos

To dla mnie duże rozczarowanie, bo jeszcze nigdy nic mnie z tej firmy nie zawiodło. Chyba Kallosa nie muszę żadnej dziewczynie przedstawiać, a tym bardziej włosomaniaczkom. Ich słynne maski do włosów charakteryzują się świetnym działaniem, dużą ilością i, co najdziwniejsze przy tym, niską ceną. Uznałam, że jak kupię także szampon, to nie może aż tak odbiegać od tych masek. Niestety. Na nic wielkie, litrowe opakowanie, skoro produktu trzeba nałożyć ogromne ilości, bo w ogóle się nie pieni. Gdyby chociaż nieprzyjemny akt mycia włosów rekompensował dobry efekt, jednak po umyciu ma się wrażenie, że nasza czupryna nie jest dobrze domyta. Bubel i tyle. 



2. Pędzel do podkładu Make up Revolution

Jeden z moich pierwszych, zanim się ogarnęłam w temacie jakichkolwiek pędzli. Do czego jak czego, ale do podkładu to on nadaje się najmniej. Jest strasznie malutki (podobny wielkością do Hakuro 50s) i sama myśl o nakrywaniu tym maleństwem całej twarzy podkładem, napawa strachem. Na szczęście nie ma co się bać, bo nawet jeśli dysponujesz masą czasu i tak tego nie będziesz w stanie zrobić. Pędzel ma tak rzadkie włosie, w ogóle nie jest zbity, że poddaje się przy gęstych fluidach. Przy rzadkich też, bo robi smugi jakbym używała pędzla języczkowego. Postanowiłam używać go do różu, potem do rozświetlacza i tu zdaje egzamin, ale i tak mam do tych celów lepsze pędzle.

3. Pędzel Maestro 410

Chciałam mieć mały pędzel kuleczkowy, by rozcierać dolną powiekę, robić precyzyjniejsze makijaże... Cóż, dalej muszę taki kupić. Pewnie zapytacie, gdzie na tym zdjęciu niby jest kuleczkowy pędzel? Ano właśnie. Po umyciu zbił się w szpic i za nic na świecie nie chce wrócić do kształtu w którym go kupiłam. Nic więcej nie muszę dodawać. 


3. Pędzel HE8 marki Golden Rose

Zostajemy w temacie pędzli. Jak w ostatnich ulubieńcach zachwycałam się nad produktami tej marki, teraz muszę trochę ponarzekać. Ma włosie naturalne, ponoć z kucyka, nie wnikam. Jest mięciutkie, miło się nim nakłada np. puder pod oczami. Na czym polega wada? Włosie wręcz galopem mi z tego pędzla ucieka. Myślałam, że trochę powypada to, co się w produkcji nie dokleiło i będzie dobrze. Niestety, chyba przestanie się sypać dopiero wtedy, gdy całe włosie wypadnie.

4. Dream Eyes Eyeliner 426 marki Golden Rose

Już ostatnia rzecz, także z Golden Rose. Ma bardzo ładny kolor, nie za jasny, nie za ciemny. Czy dam ją na linię wodną, czy pod łuk brwiowy, wygląda naprawdę fenomenalnie. Szkoda, że ten stan trwa tylko chwilę, bo w jakiś magiczny, nieznany mi sposób ta kredka się ulatnia. Właściwie ta magiczna sztuczka zajmuje jej tylko pół godziny. Bardzo krótko, nie?

To będzie na dziś już wszystko. Miała któraś z Was te produkty? A może coś innego Was ostatnio rozczarowało? Piszcie ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz