Zaczyna się marzec, a więc czas na pierwszych na tym blogu ulubieńców! Zdecydowanie ten post zdominowała marka Golden Rose, ale cóż się dziwić, skoro ciężko trafić na bubla. Co sie u mnie sprawdziło w lutym?
1. Puszki marki Inglot.
Postanowiłam zacząć od akcesoriów kosmetycznych. Red Lipstick Monster od dłuższego czasu polecała metodę pudrowania polegającą na wklepywaniu/dociskaniu pudru do skóry twarzy, a za najlepszy przyrząd do tego rekomendowała puszki właśnie z Inglota. Długo za mną chodziły i w końcu je mam - i nie żałuję! Kupujemy od razu po dwa, więc można myć je na zmianę, są strasznie milutkie w dotyku, a samo ich pranie zajmuje mi nawet nie minutę. Jak teraz się nad tym zastanawiam, to tych prań przeszły całkiem sporo i wyglądają ciągle tak samo. Bardzo wytrwała rzecz. I sama metoda Ewy też zacna - nie świecę się już tak strasznie szybko.
2. Temperówka Golden Rose.
I dalej w temacie akcesoriów. Można by pomyśleć, że zwariowałam, dając zwykłą temperówkę do ulubieńców, ale tak wcale nie jest. Nie cierpiałam nigdy temperować swoich kredek do oczu, brwi, konturówek - albo mi się "maziały" w ostrzałce, albo od razu łamały, bądź też w dziwny sposób układał się szpic. Testowałam różne porady typu "wsadź te cholerne kredki najpierw do zamrażarki", ale szczerze, mało to dawało. Skutkowało to tym, że unikałam produktów, które po czasie trzeba ostrzyć. Ale oczywiście firma Golden Rose musiała wypuścić swoje fantastyczne Crayon Lipstick - nie miałam wyjścia, kupiłam. Na szczęście ekspedientka poradziła mi dokupić do nich ich temperówkę, która ostrzy rewelacyjnie. Od razu naostrzyłam wszystko co się dało w mojej kosmetyczce. Ma dwa otwory, na mniejsze i większe kredki, patyczek do wyciągania, który służy do "wydłubywania" ewentualnych resztek i spokojnie można tę ostrzałkę rozebrać na czynniki pierwsze, co niesamowicie ułatwia jej ewentualne umycie. Rolls Royce wśród temperówek.
3. Golden Rose Matte Lipstick Crayon nr 13.
Jak już zaczęłam temperówką tej marki, to pociągnę temat dalej, o ich rewelacyjne konturówki/pomadki. Mój kolor to nr 13 i jest moim ulubieńcem jeśli chodzi o kolor na co dzień, mój nudziak idealny. A długo szukałam, zwykle płacząc nad kolorami trupich ust. Mam jeszcze parę innych kolorów, które też mi świetnie służą, ale to w końcu ulubieńcy. Wskazałam najczęściej używany. Mówienie o tych pomadkach jest bez sensu, bo już cała blogosfera urodowa je zna i chwali. Trwałe, ładnie wyglądają na ustach, łatwo się nimi maluje, tanie. Jedyna wada - trzeba temperować. Ale kto ma temperówkę wspomnianą powyżej, nie musi bać się niczego!
4. Golden Rose Creamy Blush Stick nr 102
Na tym na dziś zakończę markę Golden Rose, przyrzekam. Jest to nowość, gdy kupowałam ten róż w sztyfcie, nie miałam nawet za bardzo gdzie poczytać o nim opinii - wiecie, by uniknąć ewentualnego bubla. Tak bardzo chciałam mieć w końcu róż kremowy (dotąd miałam tylko pudrowe), że kupiłam. I teraz ja będę tą osobą która ostrzega - nie kupujcie, bo przez najbliższy czas nie zużyjecie swoich pozostałych róży. Ładnie się wklepują palcem i rozcierają. Można to też zrobić pędzlem, ale szybciej i ładniej wychodzi palcami. Gąbeczką jeszcze nie próbowałam, ale zakładam, że efekt będzie równie dobry. Gdy mam bardzo mało czasu rano przed pracą, ten produkt mnie ratuje! Raz, dwa trzy i już wyglądam młodziej, promienniej i to wszystko w parę sekund. I moje ulubione - wystarczy umyć potem ręce, nie muszę prać pędzla. Kolor który posiadam jest w ciepłej tonacji, ale dosyć jasny.
5. Krem pod oczy marki Resibo.
Nie mogło go tu zabraknąć. Pisałam o nim ostatnio recenzję, więc nie będę się teraz nad nim rozwodzić. Dobry jest i już.
Czy mieliście już coś z powyższych ulubieńców? A może zachęciłam Was do kupna któregokolwiek? Podzielcie się opiniami w komentarzach!;)
Pozdrawiam serdecznie
Monika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz